Our place…
Najgorszy jest powrót, oswojenie się z miejscem, w którym się mieszka, ale do którego nie chce się wracać. Pogodzenie się z myślą, że trzeba tu żyć, jeść, spać, myśleć, na tym placu zabaw bawić się z dzieckiem… i tak dalej… Powrót do miejsca, które wciąż jest obce, nieprzyjazne, niegościnne, do mieszkania które wynajmujemy już od trzech lat i po tych trzech latach starań, urządzania, odnawiania nadal nie jest do końca swojskie. Na co dzień już tego nie odczuwam, gniew i smutek zamieniły się w obojętność. Jednak po dwóch tygodniach nieobecności, po dwóch tygodniach spędzonych w domu rodzinnym ciężko jest powrócić do codzienności… Pewnie za kilka dni będzie jak dawniej, pogodzę się z mieszkaniem, osiedlem i miastem, przeproszę się z nimi i powróci obojętność, pokora… ale teraz, póki co, jest ciężko, smutno, nieprzyjemnie. Chce się wracać, ale dokąd? Nie mamy już, ani jeszcze, naszego własnego domu, naszego miejsca na świecie… miejsca, gdzie będziemy mieli własny porządek, własne zwyczaje, nasze życie- takie jakiego chcemy, a nie które jest nam obojętne i z którym z pokorą się oswoiliśmy…