Rowerem do Sopotu
Niewątpliwie zawitała do nas jesień. Jeszcze w piątek słońce grzało tak mocno, że w długich spodniach można by się ugotować, a już w niedzielę w swetrze i trenczu było mi zdecydowanie za zimno. Brutalnie wdarły się do nas zimne wiatry i przywiały one nieco wspomnień z wakacji.
Choć tegoroczne lato nie rozpieściło nas pogodowo, to jednak mamy z Melanią co wspominać. W tym roku wybrałyśmy się na urlop nad Bałtyk, a konkretnie do Trójmiasta. Dziś zabiorę Was w krótką podróż do Sopotu, który widziałam po raz pierwszy w życiu.
Z Gdańska do Sopotu dostałyśmy się… rowerem. Zosia, u której miałyśmy przyjemność noclegować, pożyczyła mi rower wraz z przyczepką. Ta nasza babska, rowerowa wycieczka jest jedną z najmilszych wspomnień tych wakacji – a wszystko dzięki pomysłowi Zosi i niezliczonej ilości dróg rowerowych jakie posiada Trójmiasto.
Kiedy po około 45 minutach jazdy (troszkę błądziłyśmy) wjechałyśmy do Sopotu poczułam się jak nowo narodzona. Ruch, świeże powietrze i widok morza podziałały na mnie niezwykle kojąco i nawet fakt zapłacenia 25 złotych za kolorowego warkoczyka dla córeczki, nie zmącił mojego spokoju ;). (Uwaga- nigdy nie róbcie warkoczyków w Sopocie, w Gdańsku za ten kolorowy kosmyk zapłacicie minimum dwa razy mniej!).
Kilka słów o Sopocie
Sopot okazał się być zatłoczonym, typowym nadmorskim kurortem. Główna ulica Sopotu tj. Bohaterów Monte Cassino, przy której znajduje się m. in. Krzywy Domek, jest w sezonie zatłoczona jeszcze mocniej niż Floriańska. Z rowerem i przyczepką nie było sposób przez nią przejść, nie potrącając zagapionych przechodniów co kilka metrów.
O molo– najdłuższym, drewnianym nad Bałtykiem – nie wspomnę. Niestety, nawet nie ryzykowałam z córką stania w kolejce po bilet, żeby na niego wejść. Zwyczajnie odpuściłam, bo wiem, że do Trójmiasta wrócimy nie raz, a kolejny koniecznie nie w sezonie. Liczę, że wtedy chętnych na wejście na molo będzie mniej i nie będę musiała czekać godziny czy więcej, żeby móc poprzeciskać się między ludźmi po tym, niezwykłym molo.
W Sopocie dużo spacerowałyśmy w poszukiwaniu miejsca, gdzie oczekiwanie na obiad nie będzie trwało dłużej niż godzinę. Tam, gdzie trafiłyśmy było smacznie, a przede wszystkim jadłyśmy niemal na plaży, słysząc szum morza. Po obiedzie obowiązkowo zaliczyłyśmy gofry – nigdzie nie smakują tak dobrze jak nad morzem, a w między czasie bawiłyśmy się na plaży i nawet odrobinę moczyłyśmy, choć temperatura nie sprzyjała.
Żałuję, że nie udało nam się odwiedzić średniowiecznego grodziska, znajdującego się przy ulicy Haffnera ani wejść na latarnię morską. Mimo wszystko, wypad do Sopotu, zaliczam do moich ulubionych wycieczek rowerowych i dzięki temu Sopot wspominam z wielkim sentymentem.
Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć: