Kiedy wreszcie przestajesz czekać…
To jest niesamowite jak potrafią układać się ludzkie losy. Jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że żyję jak każdy, zwykły człowiek. Założyłam rodzinę, wychowywałam dziecko, prałam, sprzątałam, gotowałam, szukałam pracy, chciałam zapewnić córce stabilizację i osiedlić się gdzieś, kupić mieszkanie. Nic nadzwyczajnego, życie dorosłego człowieka. Rodzina była dla mnie wszystkim i prócz braku pracy i własnego mieszkania, codzienna egzystencja w zasadzie mi nie doskwierała.
A dziś? Dziś to mogliby o mnie nakręcić niezły film ;). Moje życie nie tylko mi nie doskwiera, ja jestem najzwyczajniej w świecie szczęśliwą babką.
Kiedyś wiele rzeczy mi umykało, umykały mi reakcje ludzi. To był taki bardzo skomplikowany stan, kiedy za mało widzisz, za mało myślisz, pomimo że serce masz ufne i otwarte do ludzi. Wydawało mi się, że każdy jest podobny do mnie. Byłam naiwna, chociaż chyba nadal trochę jestem… Myślałam, że ludzie są fair, że nie oszukują i jeśli kłamią to tylko w błahostkach, w małych, białych kłamstewkach żeby nikogo nie zranić. Nie przyglądałam się więc nikomu na wskroś, euforycznie przyjmowałam wszystkich jako fajnych i dobrych i każdy wydawał mi się w czymś lepszy ode mnie.
Od 2016 roku byłam niemal zmuszona do wnikliwej analizy, tego co dzieje się wokół mnie i jacy naprawdę są ludzie, którzy mnie otaczają. Przestałam zakładać, że ktoś jest taki, a taki, a zaczęłam obserwować. Co więcej, zaczęłam obserwować wszystkie zdarzenia, które wokół mnie się działy i dzieją. Nadal jestem osobą, która poznając kogoś nie uprzedza się i wciąż wierzę, że ludzie są z natury dobrzy, ale jestem teraz na takim etapie, że zakładam spory margines na rozczarowanie i pewne rzeczy już nie dziwią i nie smucą mnie aż tak, jak kiedyś. Daję też ludziom mniej czasu. Kiedyś potrafiłam zwodzić się miesiącami i latami. Czekałam aż ktoś znowu za mną zatęskni albo z braku laku zechce się w końcu zobaczyć i skakałam z radości, jak “przyjaciółka” co jakiś czas sobie o mnie przypominała, pomiędzy odstępami kilku miesięcy milczenia.
Ostatnie półtora roku było dojrzewaniem do etapu, w którym nauczyłam się odsiewać ludzi i zdobyłam się na odwagę, żeby wrócić do mojego życia, tych którzy wnieśli do niego coś dobrego. Kiedy wyrzucasz wszystkich, którzy przynoszą Ci tylko stres, zmartwienia, smutek lub wprowadzają Cię zwyczajnie w kiepski nastrój, zaczynasz sama lepiej funkcjonować i przyciągać pozytywnych ludzi. I nie mam tutaj na myśli pustego i egoistycznego odsuwania ludzi, którzy być może są dla Ciebie surowi lub wymagający, ale dzięki nim zmierzasz w dobrą stronę. Myślę tutaj o naprawdę toksycznych, nic nie wnoszących do Twojego życia ludziach.
Zaczęłam baczniej przyglądać się mojemu życiu i okazało się, że ludzie i zdarzenia, którzy się w nim od roku 2016 pojawiają, w większości przynoszą mi same dobre rzeczy. Kiedy wróciłam z Łodzi do Miechowa byłam najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie. Serio. Snułam się po domu w kocu, ciągle zmarznięta, nic nie mogłam jeść i wyglądałam jak ostatnie nieszczęście, wydawało mi się, że to koniec i nic dobrego już mnie w życiu nie spotka. Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że za rok o tej porze będę uczyć w szkole (i to nie jednej i ogarnę to wszystko wpuszczona na tak głęboką wodę) i otaczać się całą masą cudownych ludzi, to w życiu bym nie uwierzyła.
Później, kiedy dotarło do mnie, że Miechów to jednak nie koniec świata i zawiązałam tutaj fantastyczne znajomości, kiedy dostałam staż, który wymagał ode mnie wychodzenia z domu i otaczania się ludźmi, zaczęłam na wszystko patrzeć inaczej. Przyznam, 2016 to był ciężki rok, z przebłyskami nadziei i radości i wpadania z powrotem w głęboką chandrę. Mimo wszystko, z dnia na dzień było coraz lepiej. Dostałam super pracę, a w pewnym momencie miałam ich nawet 3, poznałam mnóstwo świetnych kobiet, dalej bywałam na spotkaniach blogerskich, dzięki czemu wciąż miałam kontakt z dziewczynami z mojego półświatka ;), w moim życiu dużo się działo i wszystkie upadki miały mniejsze lub większe rekompensaty.
Postanowiłam pójść za ciosem i odnowić pewną relację, której nie mogłam sobie darować, że ją lata temu urwałam. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Nie dość, że odzyskałam przyjaciółkę, to jeszcze w dodatku dzięki niej wreszcie zobaczyłam miasto, które tak marzyłam zwiedzić. Naprawdę, jestem teraz zdania, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Owszem, są sytuacje, które bolą jak diabli i długi czas mamy wrażenie, że to kara boska i zrobiliśmy wszystko żeby to się nie stało, ale ja już wiem, że wcale tak nie jest. Gdyby nie luty 2016 byłabym pewnie dalej kurą domową z poczuciem winy, że nie potrafię znaleźć pracy, czekającą w nieskończoność na własne mieszkanie, sfrustrowaną ciągle zasyfionym blatem kuchennym, martwiącą się o każdy grosz.
A dziś? Niedawno moja dobra koleżanka zapytała mnie: “Asia, to czego Ty teraz będziesz chciała, skoro masz już wszystko, o czym najbardziej marzyłaś?”. Mogłam wtedy odpowiedzieć, że chciałabym jeszcze zobaczyć Pragę, ale nawet i to już jest nieaktualne.
Najważniejsza jednak lekcja, którą życie chce nam dać, to to, żeby nauczyć się patrzeć. Nawet jeśli zaprosimy do naszego życia nieodpowiednich ludzi, to zawsze jest czas, żeby ich z niego wykopać, albo żeby oni wykopali nas. Nawet jeśli wydaje Wam się chwilowo, że straciliście wszystko, to róbcie tak żeby na tej stracie zyskać jak najwięcej. Mnie się udało. Straciłam wszystko i zyskałam dwa razy więcej.
Stylizacja:
bluzka – upolowana w sh
dżinsy – Fabryka Jeansów