Kimże jesteś bez faceta, kobieto?
Ostatnimi czasy czuję się jak pędząca lokomotywa. Każdy weekend sprawia, że nieco zwalniam, ale już w niedzielę wieczorem zaczynam się szybko rozpędzać i od poniedziałku mknę niemal z prędkością światła. Ostatnio dużo się u mnie dzieje, upycham w grafiku wydarzenia, które na niejednych odcisnęłyby solidne piętno. Ja jednak muszę się sprężać, nie mam czasu zastanawiać się “co by było gdyby”, wpisuję w kalendarz kolejne zdarzenia i modlę się, żeby wszystko dało się jakoś pogodzić. Rano pędzę na pasowanie córki do przedszkola, później jadę do Krakowa, bo muszę znaleźć pracownika, w między czasie biegnę do sądu w wiadomej sprawie, a popołudniu jestem już na zebraniu rodziców. Nie zwalniam, nie odpuszczam, jeszcze tyle jest do zrobienia.
A jak było kiedyś…
Pamiętam siebie sprzed dwóch czy trzech lat. Małą, bezradną, zależną i myślącą, że kobieta bez mężczyzny z niczym nie da rady. Dzisiaj utrzymuję siebie i córkę, ogarnęłam logistycznie generalny remont mieszkania, dźwigałam, sprzątałam, zamawiałam, ustalałam z fachowcami rzeczy, o których kiedyś nawet nie miałam pojęcia, na większość rzeczy udało mi się samodzielnie zaoszczędzić pieniądze, z resztą pomogli mi rodzice. Oczywiście nie zrobiłabym tego wszystkiego zupełnie sama i nie byłabym tutaj gdzie jestem bez moich rodziców i ludzi, którzy bezinteresownie mi w tym czasie pomagali, ludzi których śmiało mogę nazwać najlepszymi przyjaciółmi. Miałam ogromne szczęście, że miałam gdzie wrócić i że miałam nad sobą trajkoczącą mamę, która cały czas mówiła “weź się w garść”. To ona podpowiedziała mi, żebym zarejestrowała się w UP w poszukiwaniu pracy. Potem już poszła lawina zdarzeń. Jedne pociągały za sobą następne. Poznałam cudowne osoby (dziś już doskonale wiem, że bez innych ludzi byłabym nikim i zupełnie nic bym nie osiągnęła), dostałam pierwszą pracę w zawodzie, a dzięki niej dwie kolejne, co sprawiło, że w roku szkolnym 2016/2017 pracowałam jako nauczycielka 32 godziny tygodniowo! Nie mając auta i prawa jazdy i jedną szkołę na wsi, a drugą na drugim końcu miasta – dawałam radę (nie pytajcie tylko jak, bo nie wiem). Potrzebowałam tego, byłam piekielnie zmęczona, momentami sfrustrowana, ale przez 90% czasu dumna z siebie i cholernie szczęśliwa. Nie miałam pojęcia, że jestem taką dzielną dziewczyną. Naprawdę :).
Ale jak to możliwe?
Życie tak wiele weryfikuje. Nigdy nie posądzałabym siebie o taką determinację i siłę. Teraz już wiem, że kiedyś w ogóle w siebie nie wierzyłam. Wydawało mi się, że nie dałabym sobie rady bez mężczyzny u boku, że nie podołam z wieloma rzeczami. Dziś już wiem, że mężczyzna nie ma być dlatego, że z czymś sobie nie radzę, nie jest moim dopełnieniem, wiem, że dam radę z wszystkim. Jestem doskonała sama ze sobą, jestem całością jako kobieta. To nie znaczy, że mężczyzna nie jest potrzebny. Owszem jest, ale jako partner i przyjaciel, na którego zawsze mogę liczyć, pomimo że sama mogłabym jakoś ogarnąć to, co on dla mnie robi. Co powinien dla mnie robić z miłości. Kiedy miłość jest prawdziwa to wszystko staje się jasne. Nie ma przysług. Jedno dba o drugie, nie po to, żeby coś drugiemu udowodnić, tylko po prostu z miłości. Nie na pokaz, nie przy znajomych czy rodzinie, tylko po prostu.
Facet idealny to jaki?
Niedawno wpadł mi w ręce tekst, w którym podane było 20 punktów, które powinien robić naprawdę dobry mąż. Przeczytałam i pomyślałam sobie: jak prosto jest prawić czułe słówka, głaskać po stopkach i nacisnąć przycisk mielenia kawy w ekspresie. Te 20 punktów, z których 70% stanowiły umiejętność kadzenia i zagłaskiwania, kiedyś bardzo mocno uśpiły moją czujność. Dziś już wiem, że kawę mogę zrobić sobie sama, czułe buziaki mogę dostać od córki, na pedicure chodzę do kosmetyczki, a komplementy dostaję od koleżanek i rodziny. Są jednak rzeczy, które byłoby super żeby facet zrobił, a tak łatwo jest przymknąć oko na to, że od dwóch lat mu się nie chce, skoro przynosi Ci do łóżka prawdziwe cappuccino. Zawsze wiedziałam czego chcę, ale kiedyś byłam młoda i naiwna i nie widziałam tyle, co teraz. Wydawało mi się, że każdy mąż i ojciec będzie taki jak mój tata: pracowity, dobry i szczery, mierzyłam ludzi własną miarą i nie czułam się uprawniona, by kontrolować tych, którzy wydawali mi się dojrzali (a wcale nie byli).
Nie ma przypadków
To niesamowite ile szczęścia dostałam przez ostatni rok… W lutym 2016 roku mój świat się zawalił i myślałam, że to koniec wszystkiego, że to mój koniec. Byłam zrozpaczona i czułam się tak oszukana… bo przecież “patrząc z bliska widzisz najmniej”*. Cały 2016 rok był dla mnie trudny, bardzo trudny. Zostałam wrzucona na głęboką wodę w pracy zawodowej, musiałam zmierzyć się z niezwykle bolesnymi rozprawami i jeszcze bardziej bolesnymi nastrojami mojej cierpiącej córeczki. Dostawałam od uczniów, rodziców, własnego dziecka i człowieka, który miał być moim przyjacielem na dobre i złe. Rozpacz przeplatała się z radością, frustracja z dumą, wpadałam z nastroju w nastrój. Owszem z dnia na dzień było coraz lepiej, ale to był ciężki rok. Czułam gdzieś podskórnie, że 2017 będzie moim czasem, wiedziałam to. I tak się stało. W czerwcu dowiedziałam się, że będę mieć mieszkanie, a we wrześniu dostałam propozycję lepszej pracy, ponadto w tym samym czasie moja ciężka blogerska praca wreszcie została dostrzeżona i doceniona. To nie bajka. Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że cały czas miałam wokół siebie ludzi, których kocham i którzy kochają mnie. Bez nich nie byłabym tu gdzie jestem.
* cytat pochodzi z piosenki Igora Herbuta “Wkręceni – nie ufaj mi”