Poród po terminie – czym skutkuje przenoszona ciąża?
Wiele uwagi poświęca się przedwczesnemu porodowi i jego konsekwencjach. Wcześniactwo niewątpliwie pozostawia po sobie traumę oraz generuje mnóstwo obaw, strachu i godzin spędzonych na szpitalnym krześle przy inkubatorze. Przedwczesny poród to złożony temat, który pociąga za sobą całą masę konsekwencji, ale co wiemy o ciąży przenoszonej?
Spotkałam się z kilkoma uwagami w ciągu minionych pięciu lat, że przeterminowana ciąża to przecież nic takiego. I choć zgadza się, że w wielu przypadkach to wynik niepoprawnego wyliczenia terminu poczęcia, to jednak nie każdy przypadek rozwiązania w 42 tygodniu jest bezpieczny.
Przenoszenie ciąży niesie z sobą mnóstwo powikłań i podobnie jak przedwczesny poród, ryzyko śmierci dziecka. Do dziś pamiętam, gdy leżałam na patologii ciąży na sali pełnej kobiet, którym – tak jak mnie – próbowano na wiele sposobów wywołać poród. Ciężarne zmieniały się jak w kalejdoskopie, a ja z cewnikiem Foleya i nafaszerowana oksytocyną modliłam się o pierwsze skurcze. Nie miałam wtedy pojęcia, bo lekarze stronią od informowania, że same skurcze nie wystarczą, że moje ciało nie było zupełnie gotowe do porodu: począwszy od skracania się szyjki i wstawiania dziecka w kanał rodny, a na rozwarciu kończąc.
Do szpitala trafiłam w 41 tygodniu ciąży i prawie tydzień, bezskutecznie, próbowano indukować poród. Bardzo martwiłam się dlaczego nie zaczynam rodzić, pomimo kilkugodzinnych wizyt na porodówce, gdzie wlewano we mnie oksytocynę. Zastanawiałam się, dlaczego moje ciało nie współpracuje i kiedy po kilku dniach, dalej nic się nie działo, usłyszałam wspaniałą teorię, że termin porodu (5 październik) został źle wyliczony. Odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam więc dalej czekać cierpliwie i jak to ja- godzić się na wszystko bez zadawania pytań. Rodzić w końcu zaczęłam, ale to historia na zupełnie inny post… Po całej nocy męczarni, rano łaskawie pozwolono mi iść na porodówkę. Mój kanał rodny wciąż był niegotowy w najmniejszym nawet procencie, pomimo godzin bolesnych skurczy. Lekarze, bez zaniepokojenia i najmniejszego zainteresowania, postanowili podać mi kolejną kroplówkę z oksytocyną. “Cóż, jeśli Pani nie urodziny w ciągu kolejnych siedmiu godzin (bo tyle trwała taka kroplówka) to będziemy ciąć, bo to już trwa za długo.” To był moment kiedy się zdenerwowałam. “No ale skoro mam skurcze od wczorajszego wieczora i nic to zmieniło, to jaką mi dajecie gwarancję, że kolejna kroplówka zrobi coś więcej, prócz nasilenia bolesności skurczy”- myślałam, chodząc w kółko jak pies na smyczy, podpięta od rana do krótkiego kabla od KTG.
Zanim przyszedł ordynator tętno Melanii zaczęło spadać przy skurczach, a gdy lekarka, której nazwisko dotąd pamiętam, chciała koniecznie usadzić mnie na fotelu ginekologicznym na kolejne siedem godzin pod kroplówkę- nie zgodziłam się. Zmartwiłam się wysokim spadkiem tętna córki – miałam świadomość, że to nic dobrego nie oznacza. W głowię dudniły mi też słowa położnej, która mówiła do ginekolożki, że przecież szyjka nawet się nie skraca, więc co tu oczekiwać rozwarcia. Ordynator nie miał wyjścia, zadecydował o cięciu- niestety o jakieś dwa tygodnie za późno.
Moja ciąża rozwijała się fantastycznie, gdyby nie banda konowałów moja córka nie dostałaby antybiotyku w pierwszych 7 dobach życia i nie musiałaby być rehabilitowana przez cały rok. Prawda jednak jest taka, że miałyśmy szczęście, bo gdyby ginekolożka uparła się na tą kroplówkę, to ja bym się złamała i córka mogłaby urodzić się już tak niedotleniona, że rehabilitacja niewiele by pomogła. Mój przypadek sprawił, że zaczęłam drążyć i niestety, okazało się, że przenoszona ciąża i brak szybkiej reakcji lekarzy jest dosyć powszechna. Niestety, wciąż mało się o tym mówi, że cesarka w takich przypadkach naprawdę ratuje życie i zdrowie, a zwlekanie niejednokrotnie sprawiło, że pierwotnie zdrowe dzieci rodziły się uduszone lub skrajnie niedotlenione.
Na szczęście, media robią czasem dobrą robotę i coraz więcej mówi się o tym, że lekarze unikają cesarek i w wyniku zbyt długiego indukowania porodu oraz rozwiązania po terminie, zdrowe dzieci rodzą się martwe lub skazane na upośledzenia w wyniku długotrwałego niedotlenienia.
Ja też bałam się o moją córkę, bo neurolodzy zaprzeczali sobie nawzajem, niektórzy straszyli, a ja niestety byłam z tym wszystkim zupełnie sama. Każdego dnia, pomimo oporu i płaczu córki, mozolnie powtarzałam z nią kilka razy dziennie demonstrowane przez rehabilitantkę ćwiczenia, podawałam leki, biegałam na kontrole. Do tej pory wspominam ten pierwszy rok jako koszmar, i bez tego byłoby mi bardzo ciężko ze względu na szereg zmian i problemów, które na mnie spadły. Do tej pory winię lekarzy i osoby, które powinny mi pomóc, za to, że stało się tak jak się stało i ten pierwszy rok życia mojej córeczki to nie były tylko nieprzespane noce, walka o laktację, pisanie magisterki, obiady na dwa dania i stosy kaftaników do prasowania, ale też wielki strach o zdrowie córki, godziny rehabilitacji i wizyty u specjalistów.